Udostępnij to:

[ad_1]
ZASIANE ZIARNO DEPRESJI

Jest taki wykład Lowena pt. „Wola życia i pragnienie śmierci”, opisujący zamianę zachodzącą między PRAGNIENIEM ŻYCIA, wolą życia i PRAGNIENIEM ŚMIERCI. Zjawisko to choć powszechne i generujące wiele cierpienia, niekoniecznie jest rozpoznawalne. Dla mnie stało się ono punktem wyjścia w zrozumieniu powracających cykli: DZIAŁANIA, WYCZERPYWANIA się i ponownego REANIMOWANIA. Dziś tę matrycę zachowań widzę jako jedno z ziaren stanu depresyjnego zasianego dawno temu. Powoli kiełkując, na dobre zapuściło korzenie w naszych ciałach, stopniowo wysysając z nich życie.

Określenie „silna wola” jest w zasadzie komplementem cechującym ludzi sprawczych, zorganizowanych, którzy wiedzą, jak działać, a co więcej – działają. Mówiąc, że ktoś ma silną wolę życia, wyrażamy podziw dla determinacji, zaangażowania, a często też poświęcenia, jakie jest w stanie włożyć, by żyć, przeżyć i sięgać po przyjemność. To niezbędna cecha czy umiejętność, którą dobrze mieć w zasięgu na trudne czasy. Na szczęście życie nie wymaga od nas ciągłego bycia w stanie gotowości, w którym musimy stale walczyć o przetrwanie. Wymaga tego od nas trauma. Życie płynie swoim rytmem i tylko okresowo konieczna jest mobilizacja energii, by przetrwać czy coś przekroczyć.

Jednak dla części z nas pragnienie życia stało się niedostępne i zamienione w walkę o przetrwanie. Utraciliśmy w związku z tym lekkość, spontaniczność i oparcie w czymś tak podstawowym i naturalnym, jak witalność. Kiedy tracimy połączenie z własną ŻYWOTNOŚCIĄ, zapominamy, że jest ona częścią każdego z nas i walcząc o nią, właśnie ją wyczerpujemy. Jednak coś każe nam walczyć. Coś sprawiło, że zwątpiliśmy w siłę własnego pragnienia życia i potrzebujemy coraz bardziej wzmacniać wolę życia.

Przychodzą takie chwile łączności ze sobą, kiedy odwaga i szczerość są z nami. A wtedy możemy rozejrzeć się wewnątrz siebie i dostrzec, jak wola życia wzrasta z zepchniętego pragnienia śmierci. Domagając się uwagi, dzień po dniu rozrasta się w nas, wyczerpując naszą witalność. Pragnienie śmierci, które mam na myśli, jest czymś doświadczanym na poziomie komórkowym. Nie chodzi mi tu ani o popęd śmierci, ani myśli samobójcze. Opisuję odpowiedź na zdarzenie traumatyczne, po którym wyczerpane dziecko uznaje, że jedynym rozwiązaniem na przetrwanie bólu czy cierpienia jest wycofanie żywotności. Robimy to na różne sposoby w zależności od wieku, siły bodźca, cech osobniczych. Kierunek jest jeden – SPŁYCIĆ ODDECH, SPOWOLNIĆ METABOLIZM, OGRANICZYĆ RUCHOMOŚĆ, WYCOFAĆ CZUCIE po to, by zamrzeć w stanie, który pozwoli przetrwać. To fizyczne obumieranie jest odpowiedzią na psychiczne cierpienie i cielesne wyczerpanie. Lowen jako przykład podaje najczęstsze przekroczenie obecne w czasach, w których żył – odkładanie dziecka do łóżeczka, pozostawianie go samego w płaczu i krzyku do czasu, kiedy się uspokoi i zaśnie. Szczęśliwie dziś wiemy, jak bardzo takie działanie jest uszkadzające i że pozostawianie w łóżeczku zapłakanego maluszka nie nauczy go samodzielności ani nie wzmocni płuc czy strun głosowych. Do 5.−6. miesiąca życia niemowlę nie wie, że matka i ono to dwie różne osoby. Kiedy matka odmawia kojenia (sama jej obecność jest kojąca), dziecko przeżywa to jako rozpad świata. Nie myśli o tym, jak zmanipulować, by dostać, chce po prostu przywrócić swojemu światu bezpieczną stabilność. A do tego potrzebny jest ten drugi, choć maluch jeszcze nie rozumie, że ten drugi jest oddzielny od niego.

Co dzieje się, kiedy dziecko jest zostawione samemu sobie i nikt nie reaguje na sygnały, jakie daje? Będzie płakać, protestować całym sobą, nawoływać, w efekcie wyczerpie się nadmiernie, jego zasoby energetyczne zmaleją i zaśnie. Tak właśnie rodzi się wzorzec:

POTRZEBUJĘ – NIKT NIE ODPOWIADA – JESZCZE INTENSYWNIEJ BĘDĘ PRÓBOWAĆ – NIKOGO NIE MA – JUŻ NIE MAM SIŁY – JUŻ NIE MA SENSU – ZASYPIAM.
W samotności, w stanie wyczerpania, snem, który staje się sposobem na samokojenie i zaczyna być łączony z ratunkiem, a nie odpoczynkiem. Kiedy opiekunowie trenują swoje dziecko do samokojenia, oczywiście wygrają. Duch zostanie złamany, żywotność nadwyrężona, potrzeby zaprzeczone, a stan wyczerpania w samotności będzie za każdym razem momentem, kiedy coś w dziecku obumiera, osłabiając pragnienie życia na rzecz woli życia, która ma zaprzeczyć doświadczeniu obumierania.

DOROSŁY WYCZERPUJĄCY SIĘ

Część z nas czuje, że żyje tylko, gdy działa, nieświadomie podlegając głównemu mechanizmowi obronnemu: woli życia. Kult „robienia” jest najbardziej powszechnym sposobem, by nie czuć, odciąć się od siebie, zapełnić pustkę, zatracić się w kolejnych zadaniach. Kiedy zamiast czuć, musisz robić, kiedy możesz się zatrzymać, a boisz się tego, kiedy zamęczenie jest lepsze niż odpoczynek, to wola przejęła kontrolę. Oczywiście po to, by – jak każda inna strategia obronna – chronić. Zmaganie z życiem stało się naturalne.

Kiedy rozbudowujemy wolę życia, trwamy pomiędzy robieniem, wyczerpywaniem się i ponowną próbą ożywiania po to tylko, by znowu móc działać. Cykle MOBILIZACJI i WYCZERPYWANIA się, których długo nie chcemy widzieć, z czasem są coraz trudniejsze do zaprzeczenia. Każde podjęte działanie, by nie czuć lub coś wyprzeć. Każde przekroczenie granicy zmęczenia. Każda ponowna próba reanimacji wyczerpanego organizmu – sumują się, by doprowadzić do momentu, w którym również wola życia przestanie działać i nie będziemy w stanie ożywić się ponownie. Pojawi się LĘK, do głosu dojdzie długo spychana ROZPACZ, a zaraz za nią pragnienie śmierci. Bo to właśnie silnie rozbudowana wola życia miała mu ZAPRZECZAĆ i trzymać je w ryzach. Funkcjonujemy w taki sposób od tak dawna, że nie zadajemy sobie pytań o sens czy koszty. Z czasem to OBJAWY wymuszają na nas zatrzymanie. Z czasem nieśmiało przedziera się do nas świadomość znajomości miejsca, w którym jesteśmy i odtwarzania schematu wyczerpywania siebie w aktualnym życiu.
Spychane pragnienie śmierci nie znika. Wyczerpując swoją żywotność w kolejnych aktach działania nie osłabimy go. Zaczynamy złościć się na ciało, że zawodzi, że nie wytrzymuje narzuconych wymagań. Za wszelką cenę staramy się je wzmocnić, uczynić bardziej niezawodnym i wydolnym. Ale zmęczenie narasta. Z lękiem obserwujemy, że coraz trudniej jest nam ponownie wzbudzić się i działać. Powoli dociera do nas, że to, jak się traktowaliśmy, było niszczące, że cena jest dotkliwa, a przede wszystkim, że włożony trud nie przyniósł oczekiwanego efektu. Bo CHWYTANIE się ŻYCIA nie czyni go bardziej dla nas dostępnym. I kiedy dzisiejsze wyczerpanie łączy się z dawno zasianym wzorcem przetrwania przez zamieranie, dotykamy momentu, w którym czujemy, jak bardzo nie mamy siły żyć. Przychodzi do nas myśl: JAK TO SIĘ STAŁO?! Przecież tak dobrze mi szło! Nasza dobra przyjaciółka, latami niezawodna wola życia okazuje się niewystarczająca.

JAK SOBIE POMÓC?

By zadbać o chorego człowieka, trzeba po prostu pozwolić mu ODPOCZĄĆ, co w dużej mierze oznacza ZATRZYMAĆ SIĘ. Niestety niepokój, jaki może wywołać myśl o ograniczeniu działań, nadających sens i rytm życia, skutecznie zintensyfikuje obrony, wpychając w kolejny cykl zadań. To, co jest konieczne do rozpoczęcia procesu zdrowienia, jest równocześnie bardzo zagrażające. Doprowadza często do sytuacji, kiedy dopiero bardzo ciężki stan psychofizyczny staje się wystarczającym powodem, by jakkolwiek uznać swoją kondycję i się zatrzymać. Nadchodzi trudny czas oglądania zniszczeń i poniesionych kosztów. Pierwszym wyzwaniem jest DOSTRZEŻENIE własnej reakcji na zatrzymanie się z wyczerpania. Tego, że wprawdzie planuję w jego wyniku odpocząć, ale tylko na tyle, by móc znów zacząć działać. Drugim wyzwaniem jest UCHYLENIE się przed działaniem w odpowiedzi na tę samoobserwację. A trzecim – UZNANIE swoje- go stanu wyczerpania i usłyszenie swoich najskrytszych poczuć i myśli:

JAK BARDZO JUŻ NIE MAM SIŁY WALCZYĆ O ŻYCIE,
JAK BARDZO JESTEM ROZCZAROWANY, PATRZĄC NA SKUTKI,
JAK BARDZO ZDEGRADOWAŁEM SWOJE POTRZEBY,
JAK WIELE NIOSĘ CIERPIENIA W SOBIE.
Dopuszczenie takich myśli przyniesie też falę obaw i lęków np. nie mogę tego czuć, gdybym poczuł, jak bardzo jestem zmęczona(y), nigdy bym już się nie podniósł(a) albo kiedy przestanę robić, rozpadnę się. Dlatego lepiej, by zatrzymywanie się było procesem, o ile choroba nie „każe” inaczej. Krok po kroku sprawdzamy, które aktywności WSPIERAJĄ moją energię życiową, a które mają wypełniać czy zagłuszać uczucia. Oczywiście na początku to nie jest jasne, dlatego równocześnie rozpoczynamy pracę nad przywracaniem łączności z ciałem i możliwościami znalezienia oparcia w nim. To konieczny etap, by przejść do otwierania się na własną żywotność, czerpania z kontaktu ze sobą, a nie z działania. Na tym etapie na tyle na ile ożywiamy ciało, na tyle pracujemy nad uziemieniem, które da dostęp do klarownego poczucia rzeczywistości wewnętrznej: CO JEST DLA MNIE DOBRE? Co jest moją potrzebą? Kiedy jestem przy życiu?

Uziemienie pozwoli oddawać ciężar do ziemi i stopniowo czuć w niej oparcie. Noszony stan GOTOWOŚCI będzie mógł być okresowo zwalniany z aktywności, czyli będziemy mogli wychodzić ze STANU PRZETRWANIA na rzecz ŻYCIA. Przyjdzie również świadomość zawieszeń, odczujemy je w sobie oraz nauczymy się rozpoznawać momenty, w których je aktywujemy. Z czasem stanie się dostępne rozróżnienie, kiedy jestem w jakościach uziemienia, a kiedy w gotowości. Pozwoli to zostawać przy sobie żywym, a nie przy iluzji tego, co mnie ożywia. Możliwe będzie stopniowe wycofywanie inwestowania energii z woli życia na rzecz wzrastającej łączności z pragnieniem życia.

Praca nad osłabieniem obron i zwiększaniem osadzenia w ciele przygotowuje do momentu, w którym pragnienie śmierci, niespychane, niezaprzeczane, wyjdzie z cienia. Zaskakujące jest, że to nie lęk będzie dojmujący, a ból. Zapis pragnienia śmierci w ciele jest historią cierpienia, doznanej agonii, która nie mogła być inaczej przeżyta, jak poprzez wycofanie żywotności i stopniowe obumieranie. Ci z nas, którzy w dzieciństwie mieli doświadczenia trudnych porodów, podtopień, podduszeń, ciężkich uszkodzeń ciała, porzuceń, opuszczeń emocjonalnych prawdopodobnie dotkną w sobie STANU AGONII, kiedy to nie było już siły ani nadziei, tylko ból i wyczerpanie. I to właśnie ona stanowi ŻYZNE PODŁOŻE DLA DEPRESJI.

W tym momencie nikt nie powinien pozostawiać siebie samego. Praca nad takim wzorcem w samotności jest zbyt bliska powtórzenia go. Dlatego, by mogło powstać nowe doświadczenie, konieczna jest obecność drugiej osoby, która zostanie z nami, kiedy będziemy dotykać tak bolesnych, opuszczonych miejsc. Będzie ona w stanie usłyszeć dla nas to małe dziecko, w którym zakiełkowała myśl: lepiej nie żyć. Pozwoli to na budowanie poczucia bycia przyjętym i wspartym, kiedy wyczerpywanie czy opuszczanie ciała przestanie być jedynym rozwiązaniem. Obecność drugiego człowieka umożliwi zasianie nowego ziarna z informacją, że nie ma nic złego w tym, że potrzebuję. Dokonana w relacji zmiana wzorca w połączeniu z dostępem do witalności rozmrozi to, co zastygłe i na nowo wypełni życiem.

Pacjent z nowym doświadczeniem w Ja cielesnym i w relacji z drugą osobą będzie w stanie z czasem sam wobec siebie pełnić kojące FUNKCJE OPIEKUŃCZE. Pojawiające się pragnienie śmierci czy to pod postacią MOBILIZACJI i działania, czy WYCOFANIA i izolacji będzie szybciej rozpoznawane jako skutek zdławionych potrzeb, na które budzi się dawne destrukcyjne rozwiązanie. W przyszłości pozwoli to na zostawanie przy sobie, kiedy znajomy cykl będzie wracać. A może, bo wzmocniony latami powtórzeń, znalazł w nas trwałe miejsce. Im więcej jesteśmy w stanie dopuścić i wyrazić bólu zatrzymanego w przeszłości, odczuwając go w teraźniejszości, tym pragnienie śmierci będzie słabsze.

Ciało pamięta wszystko, a więc zapamięta dla nas też dobre rzeczy!! To jak się czujemy po płaczu, jak kojące jest uziemienie, jak napełniający może stać się oddech i w końcu jak naturalne jest pragnienie życia. Gdy mamy to w pamięci i doświadczeniu, zyskujemy skuteczną kotwicę na czas sztormu.

Marzena Barszcz,
Psychoterapeutka w Analizie Bioenergetycznej.

Więcej informacji znajdziecie Państwo w książce „Psychoterapia przez ciało”: https://www.instytutanalizybioenergetycznej.com/produkt/psychoterapia-przez-cialo/


ZASIANE ZIARNO DEPRESJI

Jest taki wykład Lowena pt. „Wola życia i pragnienie śmierci”, opisujący zamianę zachodzącą między PRAGNIENIEM ŻYCIA, wolą życia i PRAGNIENIEM ŚMIERCI. Zjawisko to choć powszechne i generujące wiele cierpienia, niekoniecznie jest rozpoznawalne. Dla mnie stało się ono punktem wyjścia w zrozumieniu powracających cykli: DZIAŁANIA, WYCZERPYWANIA się i ponownego REANIMOWANIA. Dziś tę matrycę zachowań widzę jako jedno z ziaren stanu depresyjnego zasianego dawno temu. Powoli kiełkując, na dobre zapuściło korzenie w naszych ciałach, stopniowo wysysając z nich życie.

Określenie „silna wola” jest w zasadzie komplementem cechującym ludzi sprawczych, zorganizowanych, którzy wiedzą, jak działać, a co więcej – działają. Mówiąc, że ktoś ma silną wolę życia, wyrażamy podziw dla determinacji, zaangażowania, a często też poświęcenia, jakie jest w stanie włożyć, by żyć, przeżyć i sięgać po przyjemność. To niezbędna cecha czy umiejętność, którą dobrze mieć w zasięgu na trudne czasy. Na szczęście życie nie wymaga od nas ciągłego bycia w stanie gotowości, w którym musimy stale walczyć o przetrwanie. Wymaga tego od nas trauma. Życie płynie swoim rytmem i tylko okresowo konieczna jest mobilizacja energii, by przetrwać czy coś przekroczyć.

Jednak dla części z nas pragnienie życia stało się niedostępne i zamienione w walkę o przetrwanie. Utraciliśmy w związku z tym lekkość, spontaniczność i oparcie w czymś tak podstawowym i naturalnym, jak witalność. Kiedy tracimy połączenie z własną ŻYWOTNOŚCIĄ, zapominamy, że jest ona częścią każdego z nas i walcząc o nią, właśnie ją wyczerpujemy. Jednak coś każe nam walczyć. Coś sprawiło, że zwątpiliśmy w siłę własnego pragnienia życia i potrzebujemy coraz bardziej wzmacniać wolę życia.

Przychodzą takie chwile łączności ze sobą, kiedy odwaga i szczerość są z nami. A wtedy możemy rozejrzeć się wewnątrz siebie i dostrzec, jak wola życia wzrasta z zepchniętego pragnienia śmierci. Domagając się uwagi, dzień po dniu rozrasta się w nas, wyczerpując naszą witalność. Pragnienie śmierci, które mam na myśli, jest czymś doświadczanym na poziomie komórkowym. Nie chodzi mi tu ani o popęd śmierci, ani myśli samobójcze. Opisuję odpowiedź na zdarzenie traumatyczne, po którym wyczerpane dziecko uznaje, że jedynym rozwiązaniem na przetrwanie bólu czy cierpienia jest wycofanie żywotności. Robimy to na różne sposoby w zależności od wieku, siły bodźca, cech osobniczych. Kierunek jest jeden – SPŁYCIĆ ODDECH, SPOWOLNIĆ METABOLIZM, OGRANICZYĆ RUCHOMOŚĆ, WYCOFAĆ CZUCIE po to, by zamrzeć w stanie, który pozwoli przetrwać. To fizyczne obumieranie jest odpowiedzią na psychiczne cierpienie i cielesne wyczerpanie. Lowen jako przykład podaje najczęstsze przekroczenie obecne w czasach, w których żył – odkładanie dziecka do łóżeczka, pozostawianie go samego w płaczu i krzyku do czasu, kiedy się uspokoi i zaśnie. Szczęśliwie dziś wiemy, jak bardzo takie działanie jest uszkadzające i że pozostawianie w łóżeczku zapłakanego maluszka nie nauczy go samodzielności ani nie wzmocni płuc czy strun głosowych. Do 5.−6. miesiąca życia niemowlę nie wie, że matka i ono to dwie różne osoby. Kiedy matka odmawia kojenia (sama jej obecność jest kojąca), dziecko przeżywa to jako rozpad świata. Nie myśli o tym, jak zmanipulować, by dostać, chce po prostu przywrócić swojemu światu bezpieczną stabilność. A do tego potrzebny jest ten drugi, choć maluch jeszcze nie rozumie, że ten drugi jest oddzielny od niego.

Co dzieje się, kiedy dziecko jest zostawione samemu sobie i nikt nie reaguje na sygnały, jakie daje? Będzie płakać, protestować całym sobą, nawoływać, w efekcie wyczerpie się nadmiernie, jego zasoby energetyczne zmaleją i zaśnie. Tak właśnie rodzi się wzorzec:

POTRZEBUJĘ – NIKT NIE ODPOWIADA – JESZCZE INTENSYWNIEJ BĘDĘ PRÓBOWAĆ – NIKOGO NIE MA – JUŻ NIE MAM SIŁY – JUŻ NIE MA SENSU – ZASYPIAM.
W samotności, w stanie wyczerpania, snem, który staje się sposobem na samokojenie i zaczyna być łączony z ratunkiem, a nie odpoczynkiem. Kiedy opiekunowie trenują swoje dziecko do samokojenia, oczywiście wygrają. Duch zostanie złamany, żywotność nadwyrężona, potrzeby zaprzeczone, a stan wyczerpania w samotności będzie za każdym razem momentem, kiedy coś w dziecku obumiera, osłabiając pragnienie życia na rzecz woli życia, która ma zaprzeczyć doświadczeniu obumierania.

DOROSŁY WYCZERPUJĄCY SIĘ

Część z nas czuje, że żyje tylko, gdy działa, nieświadomie podlegając głównemu mechanizmowi obronnemu: woli życia. Kult „robienia” jest najbardziej powszechnym sposobem, by nie czuć, odciąć się od siebie, zapełnić pustkę, zatracić się w kolejnych zadaniach. Kiedy zamiast czuć, musisz robić, kiedy możesz się zatrzymać, a boisz się tego, kiedy zamęczenie jest lepsze niż odpoczynek, to wola przejęła kontrolę. Oczywiście po to, by – jak każda inna strategia obronna – chronić. Zmaganie z życiem stało się naturalne.

Kiedy rozbudowujemy wolę życia, trwamy pomiędzy robieniem, wyczerpywaniem się i ponowną próbą ożywiania po to tylko, by znowu móc działać. Cykle MOBILIZACJI i WYCZERPYWANIA się, których długo nie chcemy widzieć, z czasem są coraz trudniejsze do zaprzeczenia. Każde podjęte działanie, by nie czuć lub coś wyprzeć. Każde przekroczenie granicy zmęczenia. Każda ponowna próba reanimacji wyczerpanego organizmu – sumują się, by doprowadzić do momentu, w którym również wola życia przestanie działać i nie będziemy w stanie ożywić się ponownie. Pojawi się LĘK, do głosu dojdzie długo spychana ROZPACZ, a zaraz za nią pragnienie śmierci. Bo to właśnie silnie rozbudowana wola życia miała mu ZAPRZECZAĆ i trzymać je w ryzach. Funkcjonujemy w taki sposób od tak dawna, że nie zadajemy sobie pytań o sens czy koszty. Z czasem to OBJAWY wymuszają na nas zatrzymanie. Z czasem nieśmiało przedziera się do nas świadomość znajomości miejsca, w którym jesteśmy i odtwarzania schematu wyczerpywania siebie w aktualnym życiu.
Spychane pragnienie śmierci nie znika. Wyczerpując swoją żywotność w kolejnych aktach działania nie osłabimy go. Zaczynamy złościć się na ciało, że zawodzi, że nie wytrzymuje narzuconych wymagań. Za wszelką cenę staramy się je wzmocnić, uczynić bardziej niezawodnym i wydolnym. Ale zmęczenie narasta. Z lękiem obserwujemy, że coraz trudniej jest nam ponownie wzbudzić się i działać. Powoli dociera do nas, że to, jak się traktowaliśmy, było niszczące, że cena jest dotkliwa, a przede wszystkim, że włożony trud nie przyniósł oczekiwanego efektu. Bo CHWYTANIE się ŻYCIA nie czyni go bardziej dla nas dostępnym. I kiedy dzisiejsze wyczerpanie łączy się z dawno zasianym wzorcem przetrwania przez zamieranie, dotykamy momentu, w którym czujemy, jak bardzo nie mamy siły żyć. Przychodzi do nas myśl: JAK TO SIĘ STAŁO?! Przecież tak dobrze mi szło! Nasza dobra przyjaciółka, latami niezawodna wola życia okazuje się niewystarczająca.

JAK SOBIE POMÓC?

By zadbać o chorego człowieka, trzeba po prostu pozwolić mu ODPOCZĄĆ, co w dużej mierze oznacza ZATRZYMAĆ SIĘ. Niestety niepokój, jaki może wywołać myśl o ograniczeniu działań, nadających sens i rytm życia, skutecznie zintensyfikuje obrony, wpychając w kolejny cykl zadań. To, co jest konieczne do rozpoczęcia procesu zdrowienia, jest równocześnie bardzo zagrażające. Doprowadza często do sytuacji, kiedy dopiero bardzo ciężki stan psychofizyczny staje się wystarczającym powodem, by jakkolwiek uznać swoją kondycję i się zatrzymać. Nadchodzi trudny czas oglądania zniszczeń i poniesionych kosztów. Pierwszym wyzwaniem jest DOSTRZEŻENIE własnej reakcji na zatrzymanie się z wyczerpania. Tego, że wprawdzie planuję w jego wyniku odpocząć, ale tylko na tyle, by móc znów zacząć działać. Drugim wyzwaniem jest UCHYLENIE się przed działaniem w odpowiedzi na tę samoobserwację. A trzecim – UZNANIE swoje- go stanu wyczerpania i usłyszenie swoich najskrytszych poczuć i myśli:

JAK BARDZO JUŻ NIE MAM SIŁY WALCZYĆ O ŻYCIE,
JAK BARDZO JESTEM ROZCZAROWANY, PATRZĄC NA SKUTKI,
JAK BARDZO ZDEGRADOWAŁEM SWOJE POTRZEBY,
JAK WIELE NIOSĘ CIERPIENIA W SOBIE.
Dopuszczenie takich myśli przyniesie też falę obaw i lęków np. nie mogę tego czuć, gdybym poczuł, jak bardzo jestem zmęczona(y), nigdy bym już się nie podniósł(a) albo kiedy przestanę robić, rozpadnę się. Dlatego lepiej, by zatrzymywanie się było procesem, o ile choroba nie „każe” inaczej. Krok po kroku sprawdzamy, które aktywności WSPIERAJĄ moją energię życiową, a które mają wypełniać czy zagłuszać uczucia. Oczywiście na początku to nie jest jasne, dlatego równocześnie rozpoczynamy pracę nad przywracaniem łączności z ciałem i możliwościami znalezienia oparcia w nim. To konieczny etap, by przejść do otwierania się na własną żywotność, czerpania z kontaktu ze sobą, a nie z działania. Na tym etapie na tyle na ile ożywiamy ciało, na tyle pracujemy nad uziemieniem, które da dostęp do klarownego poczucia rzeczywistości wewnętrznej: CO JEST DLA MNIE DOBRE? Co jest moją potrzebą? Kiedy jestem przy życiu?

Uziemienie pozwoli oddawać ciężar do ziemi i stopniowo czuć w niej oparcie. Noszony stan GOTOWOŚCI będzie mógł być okresowo zwalniany z aktywności, czyli będziemy mogli wychodzić ze STANU PRZETRWANIA na rzecz ŻYCIA. Przyjdzie również świadomość zawieszeń, odczujemy je w sobie oraz nauczymy się rozpoznawać momenty, w których je aktywujemy. Z czasem stanie się dostępne rozróżnienie, kiedy jestem w jakościach uziemienia, a kiedy w gotowości. Pozwoli to zostawać przy sobie żywym, a nie przy iluzji tego, co mnie ożywia. Możliwe będzie stopniowe wycofywanie inwestowania energii z woli życia na rzecz wzrastającej łączności z pragnieniem życia.

Praca nad osłabieniem obron i zwiększaniem osadzenia w ciele przygotowuje do momentu, w którym pragnienie śmierci, niespychane, niezaprzeczane, wyjdzie z cienia. Zaskakujące jest, że to nie lęk będzie dojmujący, a ból. Zapis pragnienia śmierci w ciele jest historią cierpienia, doznanej agonii, która nie mogła być inaczej przeżyta, jak poprzez wycofanie żywotności i stopniowe obumieranie. Ci z nas, którzy w dzieciństwie mieli doświadczenia trudnych porodów, podtopień, podduszeń, ciężkich uszkodzeń ciała, porzuceń, opuszczeń emocjonalnych prawdopodobnie dotkną w sobie STANU AGONII, kiedy to nie było już siły ani nadziei, tylko ból i wyczerpanie. I to właśnie ona stanowi ŻYZNE PODŁOŻE DLA DEPRESJI.

W tym momencie nikt nie powinien pozostawiać siebie samego. Praca nad takim wzorcem w samotności jest zbyt bliska powtórzenia go. Dlatego, by mogło powstać nowe doświadczenie, konieczna jest obecność drugiej osoby, która zostanie z nami, kiedy będziemy dotykać tak bolesnych, opuszczonych miejsc. Będzie ona w stanie usłyszeć dla nas to małe dziecko, w którym zakiełkowała myśl: lepiej nie żyć. Pozwoli to na budowanie poczucia bycia przyjętym i wspartym, kiedy wyczerpywanie czy opuszczanie ciała przestanie być jedynym rozwiązaniem. Obecność drugiego człowieka umożliwi zasianie nowego ziarna z informacją, że nie ma nic złego w tym, że potrzebuję. Dokonana w relacji zmiana wzorca w połączeniu z dostępem do witalności rozmrozi to, co zastygłe i na nowo wypełni życiem.

Pacjent z nowym doświadczeniem w Ja cielesnym i w relacji z drugą osobą będzie w stanie z czasem sam wobec siebie pełnić kojące FUNKCJE OPIEKUŃCZE. Pojawiające się pragnienie śmierci czy to pod postacią MOBILIZACJI i działania, czy WYCOFANIA i izolacji będzie szybciej rozpoznawane jako skutek zdławionych potrzeb, na które budzi się dawne destrukcyjne rozwiązanie. W przyszłości pozwoli to na zostawanie przy sobie, kiedy znajomy cykl będzie wracać. A może, bo wzmocniony latami powtórzeń, znalazł w nas trwałe miejsce. Im więcej jesteśmy w stanie dopuścić i wyrazić bólu zatrzymanego w przeszłości, odczuwając go w teraźniejszości, tym pragnienie śmierci będzie słabsze.

Ciało pamięta wszystko, a więc zapamięta dla nas też dobre rzeczy!! To jak się czujemy po płaczu, jak kojące jest uziemienie, jak napełniający może stać się oddech i w końcu jak naturalne jest pragnienie życia. Gdy mamy to w pamięci i doświadczeniu, zyskujemy skuteczną kotwicę na czas sztormu.

Marzena Barszcz,
Psychoterapeutka w Analizie Bioenergetycznej.

Więcej informacji znajdziecie Państwo w książce „Psychoterapia przez ciało”: https://www.instytutanalizybioenergetycznej.com/produkt/psychoterapia-przez-cialo/
[ad_2]

źródło

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *